Wiele osób postrzega dietetyków jako osoby nieskazitelne pod względem wyborów żywieniowych, które regularnie uprawiają sport, dbają o odpowiedni bilans płynów i dokładnie liczą kalorie. Jak jest naprawdę?
W sumie, to nie wiem do końca jak jest naprawdę… Być może istnieją dietetycy, których codzienny tryb życia jest wręcz idealny, ale ja do nich nie należę…
Staram się na co dzień jadać regularnie, sięgać po zdrowe produkty, ale jestem tylko człowiekiem i czasem coś podjem między posiłkami, czasem nie zrobię zaplanowanego treningu, czasem zjem coś na mieście, czasem wypiję tylko szklankę wody w ciągu dnia, czasem mam ochotę na coś słodkiego i niezdrowego, czasem piję alkohol, czasem trwonię czas przed komputerem zamiast pójść na spacer czy poćwiczyć. Mogłabym się teraz zasłaniać trwającą pandemią, bo owszem trochę wpłynęła na organizację mojego dotychczasowego życia, ale przed nią również nie było ono perfekcyjne w każdym calu.
Pewnie myślicie sobie teraz: “Jak tak można? Sama nie daje dobrego przykładu, a innym wciska zalecenia dotyczące zdrowego stylu życia!” Od razu wyjaśniam, że właśnie tego uczę pacjentów – dostosowywania się do sytuacji, słuchania własnych potrzeb i brania pod uwagę swoich aktualnych zasobów. Nie oznacza to, że mają całkowicie odpuszczać przy pierwszym lepszym odstępstwie od założonego planu. Mają po prostu dać sobie prawo do potknięć.
Chcąc zachować jak najdłużej dobrą kondycję zdrowotną na pewno warto wypracować stopniowo dobre nawyki – zadbać o regularność posiłków i nauczyć się odpowiednio je komponować, wypijać co najmniej 1,5 l wody w ciągu dnia, znaleźć ulubioną aktywność fizyczną, unikać słodyczy i innych wysokoprzetworzonych produktów, dbać o optymalną ilość snu oraz czas na relaks. Nie należy jednak podchodzić do tego na zasadzie “wszystko albo nic!”. Dlaczego? Bo czasem zwyczajnie nie będziemy mieć czasu ani ochoty na trening, w pracy będziemy mieć ciężki dzień, dzieci dadzą w kość, zdarzy się jakakolwiek sytuacja losowa, nie wyśpimy się, pojedziemy na wakacje, będziemy brać udział w przyjęciu urodzinowym, pojedziemy do babci na obiad, itd. itp.
Sukces to wypadkowa małych kroczków powtarzanych każdego dnia, a nie jednego wielkiego od czasu do czasu.
Jeśli od czasu do czasu zjemy pizzę ze znajomymi, coś słodkiego na deser w niedzielę, napijemy się alkoholu z okazji urodzin, nie będziemy chodzili spać regularnie będąc na wakacjach, to naprawdę nic się nie stanie. Pamiętajmy też o zdrowiu psychicznym! Najgorsze są ograniczenia i ciągłe wyrzuty sumienia, że czegoś nie można albo się nie powinno… A gdzie tutaj radość z życia? Postrzeganie diety jako samych zakazów i czegoś, co trzeba przetrwać, żeby znów móc żyć “normalnie” jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. Przynajmniej żadnemu z pacjentów, z którymi przyszło mi do tej pory pracować.
No dobrze… miałam pisać o sobie, a jak zwykle wzięło mnie na rozważania psychodietetyczne. 😉 Zatem do sedna! Na co daję sobie przyzwolenie jako dietetyk i zarazem zwyczajny człowiek?
- Czekolaaadaaa!
Większość kobiet doskonale wie, o co mi chodzi. Zachcianki przed miesiączką… Raz to będzie baton czekoladowy, raz chipsy, a innym razem chipsy z czekoladą i lodami. Niekoniecznie schemat ten powtarza się w moim przypadku co miesiąc, ale na pewno przez większość roku. Jest to trochę takie jedzenie emocjonalne zmniejszające powodowane przez hormony napięcie, na które sobie pozwalam bez wyrzutów sumienia. Jem, bo mam ochotę i mi smakuje – po prostu. A poza tym gdzieś w internetach wyczytałam, że wtedy wszystkie te słodkości mają 0 kcal, więc wiecie… głupio by było nie skorzystać. 😉
- Pizza, frytki, zapiekanki
Od czasu do czasu jadam pizzę, frytki i zapiekanki na mieście i nawet niedawno spróbowałam po raz pierwszy hot-doga z Żabki. Nie jestem stałym bywalcem żadnej sieci fast-foodów, ale czasem lubię po prostu zjeść coś niezdrowego i popić to zimną Coca-Colą (i to nie zero!). Nie mówię tu o domowej pizzy czy burgerze, które na co dzień staram się robić najbardziej zdrowo jak tylko potrafię, a o prawdziwie tłustym daniu w towarzystwie odrdzewiacza.
- Alkohol
Szampan z okazji urodzin, Sylwestra czy ważnego wydarzenia w życiu. Wino do filmu lub kolacji we dwoje. Toast za młodą parę na ich ślubie. Zimne piwo ze znajomymi przy grillu. Domowa miodówka mojej mamy na przeziębienie. Trochę się tych przykładów nazbierało, ale nie piję regularnie alkoholu. Jedynie od czasu do czasu, od okazji do okazji. Staram się też nie przesadzać z jego ilością i mierzyć siły na zamiary.
- Okresowo niska aktywność fizyczna
Z tym jestem trochę jak niedźwiedź – przesypiam zimę i budzę się na wiosnę. Nie mam we krwi wyuczonej regularności treningów. Już dawno się z tym pogodziłam i nie mam do siebie o to pretensji. Wygląda to mniej więcej tak (a przynajmniej wyglądało przed pandemią): zapisuję się na fitness i chodzę regularnie 2x w tygodniu przez ponad pół roku, co sprawia mi wielką frajdę i przyjemność. Po jakimś czasie jednak zaczynam czuć, że ciężej zebrać mi się na ćwiczenia, robię to nieco na siłę. Wtedy daję sobie trochę czasu, obserwuję siebie i jeśli kryzys nie mija, to odpuszczam. Wracam do tematu, kiedy naprawdę poczuję, że znów mam odpowiednią ilość czasu, chęci i zapału. Nigdy nie miałam skłonności do katowania się ćwiczeniami i liczenia spalonych kalorii. Uważam, że aktywność to forma spędzania wolnego czasu, która powinna nam dawać przede wszystkim dużo frajdy.
Latem lubię jazdę na rowerze i spacery. Słońce i dłuższe dni bardziej nastrajają mnie do aktywności. W czasie pandemii kupiłam sobie nawet matę. Przez kilka miesięcy udawało mi się ćwiczyć w miarę regularnie, ale po jakimś czasie znowu musiałam odpocząć. Podchodzę więc do tego w ten sposób – ćwiczę, jeśli mam ochotę i czuję, że sprawia mi to radość, a jeśli nie mam ochoty, to nie ćwiczę. 😉 Poza tym staram się wychodzić na krótsze lub dłuższe spacery i nie mam do siebie pretensji, że przez pół roku moja aktywność nie była zbyt wysoka. Była taka, na jaką pozwoliły mi moje aktualne zasoby.
- Jedzenie intuicyjne
Wiele osób pyta mnie, czy liczę sobie kaloryczność posiłków. Powiem Wam szczerze, że nigdy tego nie robiłam. Nigdy też nie byłam na żadnej modnej diecie. Od dziecka podchodziłam do tego sceptycznie i nie mogłam zrozumieć, dlaczego niektóre panie jedzą cały dzień zupy albo kapustę, a przecież na świecie jest tyle pyszności…
Na co dzień w swojej pracy układam jadłospisy i mniej więcej wiem, jakie jest moje zapotrzebowanie energetyczne, które produkty są mniej lub bardziej kaloryczne, ale staram się jeść przede wszystkim intuicyjnie. Na pewno planuję posiłki z dnia na dzień. Wieczorem już mam w głowie zarys tego, co będzie jutro na śniadanie, obiad i kolację. Przygotowuję jedzenie z produktów, które mam w lodówce, bo nie lubię marnować żywności. Rano wybieram przeważnie zalewaną wrzątkiem owsiankę, obiad zwykle jest jednogarnkowy, a kolacja to kanapki z różnymi dodatkami. Lubię gotować na dwa dni i maksymalnie ułatwiać sobie życie, żeby było w nim też miejsce na inne przyjemności.